Tegoroczny kwiecień nie należał do moich najszczęśliwszych miesięcy, jednak nie zamierzam tworzyć w związku z tym jakiegokolwiek żalpostu. Nieprzyjemne wydarzenia spowodowały, że po 11 latach rysunkowego zatwardzenia wróciłam do dawnej pasji. I to wróciłam z impetem, choć myślałam, że zapomniałam już, jak się rysuje...
Moja szafka z artystycznymi narzędziami tortur pęka w szwach, jednak zdołałam z niej wygrzebać (nie naruszając konstrukcji na miarę wieży jengi!) zestaw pasteli, którymi malowałam po ścianach x lat temu. Tym razem przerzuciłam się na znacznie mniejsze formaty papierowe, bo na naścienne freski jednak nie mam już miejsca. I tak z pomocą jutuba postawiłam ponownie swoje pierwsze - po ponad dekadzie - kroki w rysunku pastelami olejnymi. Nie są idealne, nie miały być. Będą lepsze w przyszłości. Miały zająć moją głowę w trudnym czasie. Spełniły tę funkcję. A przy okazji tworząc coś w miarę estetycznego, będę mogła obdarować rodzinę i przyjaciół.
Podobno smutek sprzyja artystom. Podpisuję się pod tym.
To nie koniec. Idąc za ciosem zaszalałam (a może oszalałam?) i kupiłam kilka setów kredek, bo moje stare Mondeluzy jednak nie spełniają już moich wymagań. Do tego gumki chlebowe, specjalne bloki, markery, dodatkowe białe i czarne kredki... i zaczęłam od kolorowanek, żeby się wdrożyć.
Kiedyś sporo rysowałam. Potem na długie lata przestałam. Chyba czas wrócić.
Moje próbki kredkami Pentela i Koh-i-noor Polycolor:
Pięknie <3
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
Usuń